Bardzo dziękuje za napisanie tego rozdziału mojej siostrze Kasi ;* Już się nie mogę doczekać Kaczorku soboty. Rozdział dedykowany jest również wszystkim dziewczynom z Włoch, które teraz tam jeszcze siedzą na praktykach ;) oraz Misi, Pierniczkowi i Juli. Dziękuje za wsparcie dziewczyny ;**
Zażenowana całym dzisiejszym dniem, nie miałam nawet chęci siedzenia w Internecie. To przykre, że jeden człowiek, czy nawet cała grupa wrogo nastawionych nastolatków, potrafi tak bardzo zniechęcić do jedynego świata, w którym się odnajduje. Moja głowa eksploduje... Może dlatego, że jestem zdenerwowana, ale może też dlatego, że dzisiaj mój nowotwór wyjątkowo mi dokucza. Z lekkimi zawrotami głowy, położyłam się do łóżka. Tak bardzo chciałabym teraz z powrotem znaleźć się w szpitalu. Zemdleć i nie myśleć o niczym... Tak po prostu - odejść.
Nie wiem kiedy, ale odpłynęłam spokojnym snem. Rozmyślając o wszystkich niedogodnościach, po prostu usnęłam.
Po chwili czarnej pustki, znalazłam się w całkowicie białym pomieszczeniu. Bez okien, bez świata, a jednak całkowicie jasnym i przestronnym. Myślałam, że jestem tu sama, więc zaczęłam się rozglądać z zaciekawieniem. Nie było tu żadnych mebli. Tylko białe ściany i zasłony. Spojrzałam w górę, aby zobaczyć sklepienie. Jest bardzo niesamowite, ale wysokie, jakby w ogóle nie należało do tego budynku. Mam wrażenie, że sklepieniem jest po prostu niebo, tylko takie zachmurzone i całkowicie białe. W jednej chwili poczułam się taka mała i niziutka, ale mój zachwyt wyrastał poza mój wzrost. Gapiąc się tak w sufit, nie zauważyłam mężczyzny, który pojawił się nie wiadomo skąd. Mój wzrok nadal się nie przyzwyczaił do tego światła więc z daleka niewiele widziałam. Z zaciekawieniem, ale jednocześnie ze strachem, stałam i próbowałam przyjrzeć się zbliżającemu się mężczyźnie. Na pewno ubrany był cały na biało, bo niewiele różnił się od całego tego otoczenie. Z irytowaniem patrzyłam jak mężczyzna powoli zbliża się w moją stronę. Szedł jakby chciał ale nie mógł. Z każdym krokiem zbliżał się do mnie i mogłam dojrzeć szczegóły. Był bardzo umięśniony i przez białą bluzkę spokojnie można było dojrzeć zarysy jego umięśnionej klatki piersiowej, ale jego twarz nadal okryta była białą poświatą i nie mogłam jej zobaczyć. W jednym momencie poczułam silny ból głowy. Tak silny jak nigdy.. Moje oczy zaszły łzami i złapałam się za głowę. Moje kolana powoli zginały się i zbliżałam się niebezpiecznie do podłogi. Krzyczałam w środku, ale nie ze względu na ból, ale ze względu na wściekłość, że akurat gdy mogłabym zobaczyć twarz nieznajomego, mój rak dał o sobie znać. W momencie przypływu nowego bólu, straciłam nadzieje na cokolwiek, ale nagle poczułam umięśnione ręce, które mnie objęły i podniosły. Głowa nadal mnie bolała, ale z każdym krokiem mężczyzny zaznawałam ukojenia. Gdy tylko poczułam, że mogę się odezwać powiedziałam:
- Dlaczego mnie niesiesz? - wyszło mi to bardzo cicho i słabo, nawet nie miałam pewności, czy na pewno mój wybawiciel to dosłyszał. Na swoją odpowiedź nie czekałam zbyt długo.
- Jestem tutaj aby ci pomóc - głos wydawał mi się bardzo znajomy, ale nie byłam w stanie rozpoznać kto to mówił, gdyż mój mózg zniekształcał słowa pod wpływem bólu, który wywołała moja choroba.
- W jaki sposób mi pomóc?
- Musze pomóc dotrzeć twojej duszy do nieba.
- Kim jesteś? - spytałam tak spokojnym głosem, że sama się sobie dziwiłam.
- Aniołem - nie odpowiedziałam nic na to, bo nie byłam już w stanie, ale nasz marsz trwał dalej i miałam nadzieję, że mężczyzna kontynuuje odpowiedź. - Jestem tutaj po to, żeby przetransportować zbłąkane dusze, które tu trafiają i nie wiedzą dokąd się udać. Zagubione tak jak ty.
- Ja nie jestem zgubiona - zaprotestowałam.
- Jesteś zagubiona.
- Wcale nie - stawiałam się dalej.
- Nasza droga chwilę potrwa, więc mogę opowiedzieć ci historię. Chcesz?
- Opowiedz - zgodziłam się, nie wyczuwając niczego co mogłabym stracić. W końcu nawet nie wiem dokąd mnie niesie.
- Kiedyś na ziemi żył mały chłopiec. Miał ładne ciemne kręcone włoski, duże, czarne oczy i niesamowity uśmiech. Wszyscy dookoła go chwalili i mówili, że w przyszłości wyrośnie na przystojnego mężczyznę. Wszystkie sąsiadki zazdrościły kobiecie tak ładnego synka i często żartowały, że ożeni się z którąś z ich córek. Chłopiec rósł i z roku na rok wyrastał na ładnego chłopca, a kobiety już bardziej na poważnie zaklepywały sobie miejsce małżonki, chcąc by poślubił, którąś z ich córek. Chłopiec miał 15 lat, a wszystkie sąsiadki z okolicy tłumaczyły swoim córkom, że już za niedługo będą musiały się bardzo starać aby zdobyć tego najprzystojniejszego. W wieku 16 lat chłopiec zachorował na bradzo poważną chorobę. Z dnia na dzień jego ciało traciło blask, a mięśnie siłę fizyczną. Po pół roku, nie miał już władania w nogach i rękach, a jego matka niegdyś tak dumna z najładniejszego dziecka w okolicy, z miną męczennicy pchała przed sobą wózek inwalidzki. Sąsiadki już jej nie zazdrościły, a raczej współczuły takiego losu. Wszyscy udawali, że go nie widzą, ale w domach obgadywali go, że kiedyś był tak nieprzeciętnie idealny, a teraz brakuje mu kroku do śmierci. W chwili gdy pragnął mieć chociaż przyjaciela i skrycie marzył o miłości, żadna z dziewcząt nie chciała nawet go spotkać na ulicy. Pogrążony w swoim cierpieniu, został wykreślony ze świata żywych zanim jeszcze umarł. Jego los był bardzo smutny, chłopak został sam ze swoją chorobą, patrząc jak jego bliscy męczą się opiekując się nim - nie wiem dlaczego, ale mężczyzna nagle przerwał. Po moich policzkach spływały już łzy, bo jego historia wydawała się taka prawdziwa. Taka podobna do mojej... - Na koniec umarł - dodał po chwili, a ja nie miałam odwagi przerwać milczenia, które nagle zapadło.
- Skąd znasz tą historię? - spytałam w końcu zachrypniętym głosem.
- Ja byłem tym chłopcem. Miałem wszystko. Popularność, znajomych, ale nie miałem jednego - miłości. Zawsze bałem się, że zostanę sam, ale bałem się też, zrobić krok ku swojemu szczęściu. W efekcie końcowym nie miałem już nic. - po tych słowach odważyłam się, odchylić lekko głowę i zobaczyć tajemniczą twarz mojego wybawiciela.
To był Jason. Ten sam Jason ze szkoły, a jednak inny. Bardziej umięśniony i z łagodniejszymi rysami twarzy. Ubrany cały na biało był jeszcze przystojniejszy. Chciałam już zapytać czemu on? ale...
- Hej Pyszczuniu wstawaj! - siostra krzyczała nade mną, delikatnie mnie szturchając. Zamrugałam kilka razy powiekami, na rozbudzenie. - No w końcu. Budzę cię i budzę. Zaraz spóźnisz się do szkoły.
- Katie, ja nie dam rady - powiedziałam słabym głosem. Siostra momentalnie usiadła na łóżku blisko mnie i złapała mnie za rękę.
- Źle się czujesz? Zawołać mamę?
- Ej spokojnie jeszcze nie umieram - mój żart nie wyszedł tak świetnie jak planowałam. - Znaczy się nie za dobrze się czuję i chciałabym dzisiaj odpocząć.
- Am co jest? - dopytywała już spokojniejszym głosem.
- Nic po prostu dzisiaj nie chcę iść do szkoły. Jestem zmęczona i chciałabym odpocząć.
- Powiem mamie, że jeszcze śpisz - powiedziała z entuzjazmem, posłała mi całusa z uśmiechem i wymaszerowała z mojego pokoju.
Zostałam sama i jeszcze chwilę leżałam na łóżku, myśląc o tym co mi się śniło. Po kilku minutach siadłam na łóżko wzięłam laptopa na kolana i od razu odpaliłam windowsa. Nie chciało mi się nawet iść pod prysznic. Leżałam przykryta do połowy i przeglądałam swoje standardowe stronki.
Moje Internetowe wsparcie nie zawiodło dzisiaj. Po kilku minutach siedziałam już ze łzami w oczach, czytając pocieszające wiadomości od najlepszych dziewczyn w Internecie. Szkoda, że nie wiedzą, że z każdym dniem jestem coraz dalej od nich, a coraz bliżej śmierci.
****
- Amelia ktoś do Ciebie - powiedziała mama, a raczej wydarła się z dołu. Niechętnie zeszłam na dół, nadal ubrana w piżamę. - Skarbie ty jeszcze w piżamie? Jest 17.
- Nie miałam siły się ubrać mamo - powiedziałam słabym głosem i skierowałam się do przedpokoju, gdzie spotkało mnie zaskoczenie. W moim domu stał Jason Boucher.
- Heej - powiedział niepewnie, pocierając tył głowy ręką.
- Cześć - odpowiedziałam równie skrępowana. - Co ty tu robisz?
- Nie było cię w szkole, więc postanowiłem sprawdzić czy wszystko w porządku - mówił nadal skrępowany. Jakby dokładnie dobierał słowa, uważając by się nie wygłupić.
- Sprawdziłeś. Wszystko w porządku możesz już iść - powiedziała pewnym siebie głosem.
- Ale ja nie chcę - sprzeciwił mi się.
- Czego chcesz?
- Chcę wiedzieć dlaczego myślisz o samobójstwie? - powiedział na jednym wydechu, tak jakby trzymał to pytanie już od bardzo dawna w sobie i teraz je wypowiedział z taką prędkością, w obawie, że się zawaha i go nie wypowie. Zaskoczona spojrzałam na niego. Stał w pełny napięciu czekając na odpowiedź. Roześmiałam się. Zmieszany Jason tylko stał przede mną i czekał na jakąś dalszą reakcje.
- Przepraszam - powiedziałam powstrzymując śmiech. - zaraz się uspokoję. Lepiej chodź ze mną. - zachęciłam go machnięciem ręki i powtarzając pod nosem "chce popełnić samobójstwo", śmiałam się do samej siebie i poprowadziłam chłopaka do mojego pokoju. Otworzyłam drzwi i Jason przepuścił mnie, żebym mogła wejść pierwsza.
- Możesz usiąść na łóżku, ja tylko się ogarnę i wrócę - zostawiłam go samego i poszłam do łazienki.
***
oczami Jasona
Nagły wybuch śmiechu Amelii lekko mnie zaskoczył. Myślałem, ze jest poważne i traktuje życie poważnie, a fakt popełnienia samobójstwa wzbudza w niej taką radość. To nienormalne. Potem znowu mnie zaskoczyła, bo zaprosiła mnie do swojego pokoju. Wszedłem z niepewnością, bo sam nie wiem dlaczego, ale przy niej bardzo się krępuje. Usiadłem na jej łóżku i czekam na jej powrót. Obok mnie leży jej laptop. Miała odpalone jakieś stronki, więc zerknąłem.
Na pulpicie wyświetlony był jakiś blog. Przeczytałem fragment, który akurat było widać. To jest niezłe. Ktoś ma talent do pisania. Spojrzałem w lewy górny róg i z zaskoczeniem zobaczyłem, że Amelia zalogowana jest jako Jewel. Jeszcze raz spojrzałem, aby się upewnić. Faktycznie zalogowana jest jako Jewel. Czy to możliwe, żeby to była ta sama Jewel co pisałem z nią kilka tygodni temu na stronie internetowej szkoły? Czy to możliwe, że Amelia to Jewel King, która mnie olała przez Internet?