środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 10

Bardzo dziękuje za napisanie tego rozdziału mojej siostrze Kasi ;* Już się nie mogę doczekać Kaczorku soboty. Rozdział dedykowany jest również wszystkim dziewczynom z Włoch, które teraz tam jeszcze siedzą na praktykach ;) oraz Misi, Pierniczkowi i Juli. Dziękuje za wsparcie dziewczyny ;**

Zażenowana całym dzisiejszym dniem, nie miałam nawet chęci siedzenia w Internecie. To przykre, że jeden człowiek, czy nawet cała grupa wrogo nastawionych nastolatków, potrafi tak bardzo zniechęcić do jedynego świata, w którym się odnajduje. Moja głowa eksploduje... Może dlatego, że jestem zdenerwowana, ale może też dlatego, że dzisiaj mój nowotwór wyjątkowo mi dokucza. Z lekkimi zawrotami głowy, położyłam się do łóżka. Tak bardzo chciałabym teraz z powrotem znaleźć się w szpitalu. Zemdleć i nie myśleć o niczym... Tak po prostu - odejść. 
Nie wiem kiedy, ale odpłynęłam spokojnym snem. Rozmyślając o wszystkich niedogodnościach, po prostu usnęłam. 
Po chwili czarnej pustki, znalazłam się w całkowicie białym pomieszczeniu. Bez okien, bez świata, a jednak całkowicie jasnym i przestronnym. Myślałam, że jestem tu sama, więc zaczęłam się rozglądać z zaciekawieniem. Nie było tu żadnych mebli. Tylko białe ściany i zasłony. Spojrzałam w górę, aby zobaczyć sklepienie. Jest bardzo niesamowite, ale wysokie, jakby w ogóle nie należało do tego budynku. Mam wrażenie, że sklepieniem jest po prostu niebo, tylko takie zachmurzone i całkowicie białe. W jednej chwili poczułam się taka  mała i niziutka, ale mój zachwyt wyrastał poza mój wzrost. Gapiąc się tak w sufit, nie zauważyłam mężczyzny, który pojawił się nie wiadomo skąd. Mój wzrok nadal się nie przyzwyczaił do tego światła więc z daleka niewiele widziałam. Z zaciekawieniem, ale jednocześnie ze strachem, stałam i próbowałam przyjrzeć się zbliżającemu się mężczyźnie. Na pewno ubrany był cały na biało, bo niewiele różnił się od całego tego otoczenie. Z irytowaniem patrzyłam jak mężczyzna powoli zbliża się w moją stronę. Szedł jakby chciał ale nie mógł. Z każdym krokiem zbliżał się do mnie i mogłam dojrzeć szczegóły. Był bardzo umięśniony i przez białą bluzkę spokojnie można było dojrzeć zarysy jego umięśnionej klatki piersiowej, ale jego twarz nadal okryta była białą poświatą i nie mogłam jej zobaczyć. W jednym momencie poczułam silny ból głowy. Tak silny jak nigdy.. Moje oczy zaszły łzami i złapałam się za głowę. Moje kolana powoli zginały się i zbliżałam się niebezpiecznie do podłogi. Krzyczałam w środku, ale nie ze względu na ból, ale ze względu na wściekłość, że akurat gdy mogłabym zobaczyć twarz nieznajomego, mój rak dał o sobie znać. W momencie przypływu nowego bólu, straciłam nadzieje na cokolwiek, ale nagle poczułam umięśnione ręce, które mnie objęły i podniosły. Głowa nadal mnie bolała, ale z każdym krokiem mężczyzny zaznawałam ukojenia. Gdy tylko poczułam, że mogę się odezwać powiedziałam:
- Dlaczego mnie niesiesz? - wyszło mi to bardzo cicho i słabo, nawet nie miałam pewności, czy na pewno mój wybawiciel to dosłyszał. Na swoją odpowiedź nie czekałam zbyt długo.
- Jestem tutaj aby ci pomóc - głos wydawał mi się bardzo znajomy, ale nie byłam w stanie rozpoznać kto to mówił, gdyż mój mózg zniekształcał słowa pod wpływem bólu, który wywołała moja choroba.
- W jaki sposób mi pomóc? 
- Musze pomóc dotrzeć twojej duszy do nieba.
- Kim jesteś? - spytałam tak spokojnym głosem, że sama się sobie dziwiłam.
- Aniołem - nie odpowiedziałam nic na to, bo nie byłam już w stanie, ale nasz marsz trwał dalej i miałam nadzieję, że mężczyzna kontynuuje odpowiedź. - Jestem tutaj po to, żeby przetransportować zbłąkane dusze, które tu trafiają i nie wiedzą dokąd się udać. Zagubione tak jak ty. 
- Ja nie jestem zgubiona - zaprotestowałam. 
- Jesteś zagubiona. 
- Wcale nie - stawiałam się dalej. 
- Nasza droga chwilę potrwa, więc mogę opowiedzieć ci historię. Chcesz? 
- Opowiedz - zgodziłam się, nie wyczuwając niczego co mogłabym stracić. W końcu nawet nie wiem dokąd mnie niesie. 
- Kiedyś na ziemi żył mały chłopiec. Miał ładne ciemne kręcone włoski, duże, czarne oczy i niesamowity uśmiech. Wszyscy dookoła go chwalili i mówili, że w przyszłości wyrośnie na przystojnego mężczyznę. Wszystkie sąsiadki zazdrościły kobiecie tak ładnego synka i często żartowały, że ożeni się z którąś z ich córek. Chłopiec rósł i z roku na rok wyrastał na ładnego chłopca, a kobiety już bardziej na poważnie zaklepywały sobie miejsce małżonki, chcąc by poślubił, którąś z ich córek. Chłopiec miał 15 lat, a wszystkie sąsiadki z okolicy tłumaczyły swoim córkom, że już za niedługo będą musiały się bardzo starać aby zdobyć tego najprzystojniejszego. W wieku 16 lat chłopiec zachorował na bradzo poważną chorobę. Z dnia na dzień jego ciało traciło blask, a mięśnie siłę fizyczną. Po pół roku, nie miał już władania w nogach i rękach, a jego matka niegdyś tak dumna z najładniejszego dziecka w okolicy, z miną męczennicy pchała przed sobą wózek inwalidzki. Sąsiadki już jej nie zazdrościły, a raczej współczuły takiego losu. Wszyscy udawali, że go nie widzą, ale w domach obgadywali go, że kiedyś był tak nieprzeciętnie idealny, a teraz brakuje mu kroku do śmierci. W chwili gdy pragnął mieć chociaż przyjaciela i skrycie marzył o miłości, żadna z dziewcząt nie chciała nawet go spotkać na ulicy. Pogrążony w swoim cierpieniu, został wykreślony ze świata żywych zanim jeszcze umarł. Jego los był bardzo smutny, chłopak został sam ze swoją chorobą, patrząc jak jego bliscy męczą się opiekując się nim - nie wiem dlaczego, ale mężczyzna nagle przerwał. Po moich policzkach spływały już łzy, bo jego historia wydawała się taka prawdziwa. Taka podobna do mojej... - Na koniec umarł - dodał po chwili, a ja nie miałam odwagi przerwać milczenia, które nagle zapadło. 
- Skąd znasz tą historię? - spytałam w końcu zachrypniętym głosem. 
- Ja byłem tym chłopcem. Miałem wszystko. Popularność, znajomych, ale nie miałem jednego - miłości. Zawsze bałem się, że zostanę sam, ale bałem się też, zrobić krok ku swojemu szczęściu. W efekcie końcowym nie miałem już nic. - po tych słowach odważyłam się, odchylić lekko głowę i zobaczyć tajemniczą twarz mojego wybawiciela. 
To był Jason. Ten sam Jason ze szkoły, a jednak inny. Bardziej umięśniony i z łagodniejszymi rysami twarzy. Ubrany cały na biało był jeszcze przystojniejszy. Chciałam już zapytać czemu on? ale...
- Hej Pyszczuniu wstawaj! - siostra krzyczała nade mną, delikatnie mnie szturchając. Zamrugałam kilka razy powiekami, na rozbudzenie. - No w końcu. Budzę cię i budzę. Zaraz spóźnisz się do szkoły. 
- Katie, ja nie dam rady - powiedziałam słabym głosem. Siostra momentalnie usiadła na łóżku blisko mnie i złapała mnie za rękę.
- Źle się czujesz? Zawołać mamę? 
- Ej spokojnie jeszcze nie umieram - mój żart nie wyszedł tak świetnie jak planowałam. - Znaczy się nie za dobrze się czuję i chciałabym dzisiaj odpocząć. 
- Am co jest? - dopytywała już spokojniejszym głosem.
- Nic po prostu dzisiaj nie chcę iść do szkoły. Jestem zmęczona i chciałabym odpocząć.
- Powiem mamie, że jeszcze śpisz - powiedziała z entuzjazmem, posłała mi całusa z uśmiechem i wymaszerowała z mojego pokoju. 
Zostałam sama i jeszcze chwilę leżałam na łóżku, myśląc o tym co mi się śniło. Po kilku minutach siadłam na łóżko wzięłam laptopa na kolana i od razu odpaliłam windowsa. Nie chciało mi się nawet iść pod prysznic. Leżałam przykryta do połowy i przeglądałam swoje standardowe stronki. 
Moje Internetowe wsparcie nie zawiodło dzisiaj. Po kilku minutach siedziałam już ze łzami w oczach, czytając pocieszające wiadomości od najlepszych dziewczyn w Internecie. Szkoda, że nie wiedzą, że z każdym dniem jestem coraz dalej od nich, a coraz bliżej śmierci.
****
- Amelia ktoś do Ciebie - powiedziała mama, a raczej wydarła się z dołu. Niechętnie zeszłam na dół, nadal ubrana w piżamę. - Skarbie ty jeszcze w piżamie? Jest 17.
- Nie miałam siły się ubrać mamo - powiedziałam słabym głosem i skierowałam się do przedpokoju, gdzie spotkało mnie zaskoczenie. W moim domu stał Jason Boucher. 
- Heej - powiedział niepewnie, pocierając tył głowy ręką. 
- Cześć - odpowiedziałam równie skrępowana. - Co ty tu robisz?
- Nie było cię w szkole, więc postanowiłem sprawdzić czy wszystko w porządku - mówił nadal skrępowany. Jakby dokładnie dobierał słowa, uważając by się nie wygłupić. 
- Sprawdziłeś. Wszystko w porządku możesz już iść - powiedziała pewnym siebie głosem.
- Ale ja nie chcę - sprzeciwił mi się. 
- Czego chcesz? 
- Chcę wiedzieć dlaczego myślisz o samobójstwie? - powiedział na jednym wydechu, tak jakby trzymał to pytanie już od bardzo dawna w sobie i teraz je wypowiedział z taką prędkością, w obawie, że się zawaha i go nie wypowie. Zaskoczona spojrzałam na niego. Stał w pełny napięciu czekając na odpowiedź. Roześmiałam się. Zmieszany Jason tylko stał przede mną i czekał na jakąś dalszą reakcje.
- Przepraszam - powiedziałam powstrzymując śmiech. - zaraz się uspokoję. Lepiej chodź ze mną. - zachęciłam go machnięciem ręki i powtarzając pod nosem "chce popełnić samobójstwo", śmiałam się do samej siebie i poprowadziłam chłopaka do mojego pokoju. Otworzyłam drzwi i Jason przepuścił mnie, żebym mogła wejść pierwsza. 
- Możesz usiąść na łóżku, ja tylko się ogarnę i wrócę - zostawiłam go samego i poszłam do łazienki.
***
oczami Jasona
Nagły wybuch śmiechu Amelii lekko mnie zaskoczył. Myślałem, ze jest poważne i traktuje życie poważnie, a fakt popełnienia samobójstwa wzbudza w niej taką radość. To nienormalne. Potem znowu mnie zaskoczyła, bo zaprosiła mnie do swojego pokoju. Wszedłem z niepewnością, bo sam nie wiem dlaczego, ale przy niej bardzo się krępuje. Usiadłem na jej łóżku i czekam na jej powrót. Obok mnie leży jej laptop. Miała odpalone jakieś stronki, więc zerknąłem. 
Na pulpicie wyświetlony był jakiś blog. Przeczytałem fragment, który akurat było widać. To jest niezłe. Ktoś ma talent do pisania. Spojrzałem w lewy górny róg i z zaskoczeniem zobaczyłem, że Amelia zalogowana jest jako Jewel. Jeszcze raz spojrzałem, aby się upewnić. Faktycznie zalogowana jest jako Jewel. Czy to możliwe, żeby to była ta sama Jewel co pisałem z nią kilka tygodni temu na stronie internetowej szkoły? Czy to możliwe, że Amelia to Jewel King, która mnie olała przez Internet?

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 9

Od 4 dni rozmawiam z Peterem Jamesem i mogę go chyba już uznać jako bliskiego kolegę. Nie zdradzam mu sekretów, ale żywo rozmawiamy na różne tematy. Niektóre nawet śmieszne. Po raz kolejny z uśmiechem włączyłam laptopa i czekałam, aż Peter będzie dostępny. Z nudów zaczęłam bębnić palcami w blat biurka, wystukując tym samym rytm jakiejś melodii. W końcu czas mojego czekania dobiegł końca, a mój kolega był dostępny. Z uśmiechem na ustach zaczęłam z nim pisać.
***
- Amelko wstawaj - usłyszałam nad głową głos mamy, który tylko zachęcał do otworzenia oczu - Wstawaj naleśniki na śniadanie - próbowała mnie dalej przekupywać abym szybciej wstała i zaczęła szykować się do szkoły - Jak teraz wstaniesz dostaniesz więcej.
Ja - Poproszę 6 z czekoladą i bitą śmietaną - powiedziałam, przeciągając się i przecierając sklejone oczy - Inaczej nie wstaje.
- Dobra niech ci będzie - powiedziała ze śmiechem i opuściła mój pokój.
Z uśmiechem na ustach wstałam z łóżka, rozprostowując tym samym kości. Przeciągając się poszłam do łazienki gdzie załatwiłam poranne potrzeby i ubrałam się. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, czesałam włosy w kucyka i myślałam nad dzisiejszym dniem. Wczoraj wraz z Peterem doszliśmy do porozumienia i dzisiaj po szkole mieliśmy się spotkać na ławce w parku. Nie powiem stresuje się trochę, ale mam także cichą nadzieję, że okaże się on Jasonem. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się on do niego podobny. Potrząsnęłam głową odganiając natrętne myśli i zeszłam na dół. Siadając przy stole cieszyłam się jak dziecko widząc talerz pełen słodkich pyszności.
***
Siedząc na umówionej ławeczce, coraz bardziej się denerwowałam. Chowając trzęsące się ze strachu dłonie do kieszeni kurtki, próbowałam opanować przerażenie. Nagle w moją stronę zaczęła się kierować jakaś postać w rozpiętej kurtce i fullcapie. Przerażona odetchnęłam tylko głęboko.
- MacPhie spieprzaj z mojej ławki - powiedział zły Frank Mixer, starszy o rok brat Amandy.
Ja - Nie, ta ławka do nikogo nie należy więc mogę tutaj siedzieć - powiedziałam z udawaną pewnością siebie, po czym aby potwierdzić moje słowa rozsiadłam się na niej.
- A chuj mnie to teraz obchodzi - powiedział wsadzając dłonie do kieszeni - za 10 minut umówiłem się tu z zajebistą laską. Tu na tej ławce, więc nie rób jakiś pieprzonych scen i przesuń swoje dupsko na inną ławkę.
Ja - A jeżeli wolno spytać co za idiotka umówiła się z takim czymś jak ty - zapytałam, bojąc się już jego odpowiedzi.
- z niejaką Jewel King - powiedział z rozmarzonym uśmiechem na twarz - Więc kurwa rusz te dupsko - ponownie włożył maskę chłodu i wrogości. Zamurowana jego odpowiedzią wstałam tylko kręcąc głową.
Ja - Miłej randki - powiedziałam na odchodne, ale zatrzymałam się jeszcze w pół kroku - Myślę jednak, że ona nie przyjdzie - ze łzami zawodu w oczach skierowałam się do domu. 
***
Po  dojściu do domu, nie patrząc na nic od razu usunęłam konto z czatu, po czym siadając wygodnie na krześle, przeniosłam się w świat blogowania i fantazji. Jest to świat, który jako jedyny mi pozostał. Tam nigdy nie będę zraniona. Tam mogę żyć jak tylko chcę. Nikt mnie nie wyśmieje, nie ośmieszy. Nikt nie będzie dyktował mi jak mam żyć. Tam jest świat idealny. Świat wymyślony całkowicie przeze mnie...........

PRZEPRASZAM ZAWIODŁAM :(

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 8

Boże jaka ja jestem głupia. A jak to znowu głupi żart. Zadręczając się tego typu myślami stałam pod fontanną i jak jakaś ostatnia pizda stałam i czekałam. Dosłownie. Niby do spotkania zostało jeszcze 5 minut, ale jak nie przyjdzie. Jak mnie wyśmieje, że jestem naiwna. I znowu to samo, znowu ta sama litania. Oddychając płytko i z małymi utrudnieniami opadłam na krawędź fontanny i schowałam twarz w rękach. Nagle poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na plecach. Przestraszona odskoczyłam.
J - Przepraszam nie chciałem - powiedział skrępowany łapiąc się za kark.
Ja - Jason? - zapytałam z mocno bijącym sercem - Czy ty chcesz mnie przedwcześnie zabić?
J - Nie jeszcze raz przepraszam - opuścił wzrok, po czym zaraz pacną się dłonią w czoło - To dla ciebie - powiedział podając mi słodki bukiet kwiatów. Dosłownie słodki, ponieważ zrobiony był z żelek. Mniam.
Ja - Dziękuje - szepnęłam zarumieniona, ale zaraz potem potrząsnęłam głową i spojrzałam na chłopaka - A więc po co chciałeś się ze mną widzieć? Znów mnie wyśmiać, czy dokuczyć?
J - To nie tak - siadł załamany na fontannie - Przyznam, na początku śmiesznie było, jak robiliśmy ci małe kawały, ale jak Mandy posunęła się do tego, że po raz pierwszy się rozpłakałaś chciałem, z tym przestać, ale jak już mówiłem jestem tchórzem i się po prostu bałem.
Ja - Aha czyli ma się rozumieć, że żal ci się mnie zrobiło, więc zaprosiłeś mnie tutaj, aby zamydlić mi oczy, a w szkole będziesz mi dalej dokuczał. Nie dziękuje, za takie coś - powiedziałam zła - A ten bukiecik sobie wsadź tam gdzie spodnie przysłaniają - rzuciłam w niego bukietem a sama biegiem ruszyłam w stronę mojego domu. Boucher na początku próbował mnie dogonić, ale już po kawałku biegu darował sobie. Z ciężkim oddechem i ze spoconymi dłońmi otworzyłam drżącą ręką drzwi i weszłam do środka. Nie patrząc na nikogo wbiegłam na górę wprost do swojego pokoju. Rzucając się na swoje łóżko wybuchnęłam płaczem. Próbując się choć trochę uspokoić podeszłam do okna i otwierając je na szerokość siadłam na parapecie. Wdychając świeże powietrze, po woli uspokajałam się. Kiedy po moim małym załamaniu zostały tylko czerwone, lekko opuchnięte oczy i drżące dłonie, nie zamykając okna, podeszłam do laptopa i odpalając go, poszłam jeszcze szybko do łazienki obmyć oczy. Po wykonanej czynności siadłam przed monitorem i nie patrząc na nic weszłam na bloga, gdzie zaczęłam pisać rozdział, nawet nie wiem kiedy łzy ponownie zaczęły mi się zbierać pod powiekami. Na koniec pisania, spływały już one swobodnie po policzkach. Przez tego kretyna właśnie uśmierciłam całe One Direction wraz ze swoimi dziewczynami. Wstawiając rozdział na widok publiczny, bezradnie położyłam głowę na biurko i czekałam aż zaczną się hejty w moją stronę. Już się przyzwyczaiłam. Niektórym nie pasowało to co piszę, hejtowali mnie za to, że piszę większość opowiadań tylko z Zaynem, albo mój styl pisania, ale to nie moja wina, że z nim najłatwiej mi się piszę. Odświeżając stronkę z bijącym sercem otworzyłam 2 komentarze. Zdziwiona zobaczyłam, że zamiast hejtów moje nowe znajome wspierały mnie i chwaliły za rozdział. Nie powiem było to miłe uczucie.
***
Po raz kolejny, rozpoczynając beznadziejną rozmowę na czacie naszej szkoły, myślałam już tylko o tym, aby ten ktoś okazał się osobą fajną, z którą można porozmawiać. Z nudów weszłam na tą stronkę i zaczęłam pisać z ludźmi. Niestety jak dotąd trafiałam na same bezmózgi. Dosłownie. No przepraszam bardzo, kto mądry rozmawia o kolorze lakieru na paznokciach, albo  o brzydkim kolorze koszulek drużyny koszykówki. Z bijącym sercem zaczęłam rozmowę z niejakim Peterem Jamesem. Od pierwszej wiadomości poczułam do niego sympatię. 
PRZEPRASZAM, ŻE KRÓTKI, ALE NIE MAM ZA BARDZO WENY :P

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 7

Patrząc na krople deszczu spływające po szklanej powierzchni okna rozmyślałam nad tym co będzie dalej. Mam dopiero 15 lat, dobra prawie 16, a za jakiś czas w ogóle już mnie tu nie będzie. Nigdy nie poczuje smaku prawdziwej miłości, macierzyństwa, jak to jest mieć wnuki. Kiedy dowiedziałam się o chorobie, byłam załamana. No bo pomyślcie tylko, 15 latka wychowywana bez ojca, który zmarł kiedy miała 10 lat to jak wbicie noża w plecy, a do tego jeszcze śmiertelna choroba, która jest jak kręcenie tym nożem. Moje życie można opisać prosto tak jak krople deszczu. Spadają na ziemię, zamieniają w kałuże, wpadają do nurtu rzeki, ale na nie też przyjdzie czas. Wychodzi słońce, ogrzewa je zamieniając w parę wodną i już nikt o nich nie pamięta. Tak samo będzie ze mną. Spadłam na ziemię, wpadłam do nurtu rzeki i polecę w dół. Za jakiś czas nikt już o mnie nie będzie pamiętał. Będą odwiedzać mój grób z przymusu. Zawsze tak jest. Kończąc swoje rozmyślanie położyłam się na łóżku i powoli zamknęłam oczy.
***
J - James - wrzasnąłem, na brata który po raz setny w tym tygodniu zabrał mi mój szkicownik - Oddaj to geju.
Jam - Sam jesteś gejem szczylu - powiedział wesoły - A tak poza tym śliczne rysunki - krzyknął rzucając w moją stronę zeszyt.
J - Pierdol się.
- Jason wyrażaj się - krzyknęła z dołu wściekła mama.
J - Ale ten buc zabiera mi moje rzeczy - krzyknąłem rozzłoszczony,
- Też masz problem - powiedziała wchodząc po schodach - On ci zabiera szkicownik, a sam chowa zdjęcie dziewczyny pod poduszkę.
Jam - Mamo - krzyknął zaczerwieniony.
J - Hahhaa debil - rzuciłem w jego stronę i pobiegłem do jego pokoju po fotkę. Z miną zwycięzcy wyciągnąłem zdjęcie i wybuchnąłem śmiechem.
Jam - I z czego się śmiejesz pedale - zły wyrwał mi obrazek i pogłaskał z czułością.
J- Bo, podoba ci się dziewczyna, której siostra podoba się mi.
Jam - O ja żesz cię pierdziele - szepnął siadając na łóżku - My to mamy życie.
***
K - Lia podnoś zadek do góry, czas do domu wracać - obudził mnie jakiś krzyk nad uchem, przestraszona zerwałam się do góry, uderzając w coś czołem.
Ja - Ałć - zaczęłam masować czoło otwierając oczy - Kate? - zapytałam na widok siostry, która stała  i trzymała się za czoło.
K - Nie święty Mikołaj.
Ja - A to nie wstaję - rozbawiona sytuacją położyłam się ponownie.
K - No weź Myszko - zaczęła jęczeć mi nad uchem - Nie chcesz wrócić do domu?
Ja - Dobra przekonałaś mnie - z uśmiechem wyskoczyłam z łóżka i zabierając w biegu ciuchy przygotowane na krześle wybiegłam do łazienki. Szybko się rozebrałam i wskoczyłam pod szpitalny prysznic. Po opłukaniu ciała, wysuszyłam się ręcznikiem i w trybie jak najszybszym ubrałam się. Zabierając piżamę wyszłam zadowolona z łazienki i skierowałam się po raz ostatni do sali skąd wzięłam walizkę i siostrę. Dosłownie ją wzięłam po idiotka się zawiesiła na widok pielęgniarza. 
***
Rzuciwszy w kąt torbę chwyciłam do rąk płytę One Direction i puszczając ich piosenki na cały regulator zaczęłam robić porządek w pokoju. Kiedy byłam w połowie sprzątania mój telefon zaczął się śmiać. I to dosłownie rzecz ujmując śmiechem Nialla Horana. Z uśmiechem na twarzy chwyciłam go i zauważyłam esemesa od nieznanego numeru. Zaciekawiona otworzyłam go:
Spacer jeszcze aktualny? Butch
Zdziwiona nie wiedziałam co odpisać. Spojrzałam na godzinę i zobaczyłam, że dopiero jest 17. Chcąc nie chcąc jeszcze zdążę spotkać się z tym gamoniem. Najwyżej wyrwę się wcześniej.
Za 30 minut w parku przy fontannie ;) JJ
Wytarłam ręce w ręcznik leżący obok i zabierając torbę z krzesła wyszłam z pokoju. Informując mamę, że wychodzę wyszłam przed dom i zaczęłam kierować się w miejsce spotkania.

PRZEPRASZAM, ŻE KRÓTKI ALE MAM CHWILOWY BRAK WENY I USMAŻONY NA SŁOŃCU JAK JAJECZNICA MÓZG ;)